Książki

Świecie, mój świecie, czemuś mnie opuścił? Czyli Lucjan o książce „Wyspa” Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Lubimy myśleć, że świat jest globalną wioską: w każdym momencie możemy skontaktować się z osobą przebywającą w Australii, dowiedzieć się dzięki kamerce internetowej, jak w tej chwili wygląda główna ulica Hongkongu czy wreszcie wsiąść do samolotu i po kilku godzinach postawić stopę w Madrycie. To przywileje życia w dwudziestym pierwszym wieku i praktycznie nikomu nie mieści się w głowie, że kiedyś tych możliwości mogłoby zabraknąć.

Akcja „Wyspy” zaczyna się właśnie od tego niewyobrażalnego. Pewnego zimowego dnia Islandia z niewiadomych przyczyn nagle traci kontakt ze światem zewnętrznym: Internet czy telefony działają tylko lokalnie, nie przypływają żadne statki ani nie przylatują samoloty. Wszystkie jednostki wysłane poza wody terytorialne czy przestrzeń powietrzną znikają bez  śladu. Los szykuje ludziom uwięzionym na wyspie całkiem nową rzeczywistość. Bez kontaktów z rodziną i przyjaciółmi za granicą, bez najświeższych wiadomości z drugiego końca globu, bez dostaw z zewnątrz. Następuje powolne oswajanie się z rzeczywistością, cóż, powiedzmy to wprost: postapokaliptyczną. Na początku jest, z wyjątkiem odcięcia od świata, prawie zwyczajnie: ludzie chodzą do pracy, spotykają się z innymi, zajmują się zwykłymi codziennymi sprawami. Życie się toczy. Coraz szybciej jednak pojawiają się rysy na tej normalności. Pieniądze tracą wartość, pojawia się handel wymienny, a zawody niepotrzebne bezpośrednio do przeżycia (np. artystyczne) znikają. Nikt nie wie, dlaczego urwał się kontakt z resztą świata i czy w ogóle jeszcze istnieje coś oprócz Islandii ani jak długo ten stan będzie trwać, zatem jak najszybciej kraj musi stać się samowystarczalny. Rząd ogłasza powrót do tradycji i przestawienie gospodarki głównie na rolnictwo i rybołówstwo, aby wyżywić jak największą ilość osób. Cel jest tylko jeden: przetrwanie. W czasach, gdy zjednoczenie potrzebne jest jak nigdy wcześniej, następuje coraz więcej rozłamów. Mnożą się frakcje, protesty i bunty. Już nie tylko gospodarka jest na krawędzi rozpadu, społeczeństwo również. Głód i rozpacz dyktują decyzje często tragiczne w skutkach. Panoszy się dezinformacja, a towarzyszy jej chaos.

Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Wszystkie te wydarzenia obserwujemy głównie oczami Hjaltiego, dziennikarza stołecznej gazety, oraz Mari – kobiety, z którą się rozstał w przeddzień odcięcia wyspy. Hjalti dzięki swej osobistej znajomości z tymczasową premier jest coraz bardziej w centrum wydarzeń. Ludzie złaknieni są rozwiązań, a on niemal niedostrzegalnie, ale konsekwentnie porzuca swój dziennikarski obiektywizm i coraz bardziej firmuje (lub wręcz afirmuje) działalność rządu. Staje się wręcz nieoficjalnym doradcą, rządowym człowiekiem widmem. Jego przemiana postępuje powoli: Hjalti jest obserwatorem z coraz większym dostępem do informacji. Początkowo komentuje, zgłasza uwagi, a jego głos bywa nawet brany pod uwagę w niektórych kwestiach, potem milknie coraz bardziej aż dochodzi do punktu, z którego bardzo trudno się wycofać. Swoją biernością legitymuje coraz straszniejsze rzeczy dziejące się wokół niego, czego sam nie zauważa, a uświadamia mu to była koleżanka z redakcji, chociaż dopiero po bardziej osobistych przejściach zaczynają mu się otwierać oczy. Kto może, ten wykorzystuje sytuację, na czele z rządem, który bardzo szybko wykańcza opozycję. Oddziały ratunkowe zostają uzbrojone i wcielone do sił porządkowych. Panuje dyktatura i anarchia równocześnie. Ludzie reagują rozmaicie: Mari po zamachu w filharmonii załamuje się całkowicie i zapada w sobie, nie dbając nawet o to, czy jej dzieci mają co jeść. Jej dwunastoletnia córka bierze los w swoje ręce i kradnie, aby zapewnić wyżywienie rodziny, co potem prowadzi ją jeszcze dalej i dalej (swoją drogą, wątek Margret jest jednym z najbardziej poruszających w całej książce). Wiele osób ucieka w wiarę. A inni dołączają do bojówek. Z dnia na dzień sytuacja się pogarsza i bardzo dobrze obrazuje to cytat z Edmunda Burke’a „Dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili.”

To właśnie ten realistyczny obraz postapokalipsy pokazanej przez pryzmat ludzkich reakcji i zachowań jest bardzo dużą siłą tej powieści. Autorki nie interesuje specjalnie samo odcięcie od świata i jego przyczyny, jedynie skutki. Aby pokazać to jeszcze bardziej dobitnie, skupia się na kilku wybranych bohaterach i ich psychice, co wychodzi jej świetnie. Nikt nie jest czarno-biały, wszyscy nurzają się w odcieniach szarości i niejednoznaczności, ale każdy jest charakterystyczny i niepodrabialny. Prawie wszyscy przechodzą jakiś rodzaj przemiany albo być może to sytuacja, do której muszą się nagle dostosować, wydobywa z nich cechy, o których wcześniej nie mieli pojęcia. Aż ciśnie się na usta kolejny cytat, tym razem z Wisławy Szymborskiej: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. I właśnie odcięcie od świata jest momentem, gdy los krzyczy: „Sprawdzam!”.

Choć powieść bardzo wciąga i niewątpliwie jest warta polecenia, Lucjan ma też kilka uwag negatywnych. Nie wie, czy nie jest to celowym zabiegiem autorki, ale zwłaszcza w drugiej połowie czasami brakuje niektórych wydarzeń: w jednej scenie żegnamy bohatera w punkcie A, a w następnym jesteśmy już w punkcie C lub nawet D i nie wiemy, co dokładnie go do tego momentu doprowadziło. Chwilami to może być nieco dezorientujące i zostawiające pewien niedosyt. Tak samo kilka scen zostało napisanych mocno skrótowo, a zwłaszcza odnalezienie przez Margret skrzypiec matki wygląda na typowe deus ex machina. A wystarczyłoby kilka zdań wyjaśniających, jak i kiedy Mari miała czas (a przede wszystkim możliwość!) je tam zostawić. I jeszcze jedna uwaga nie dotycząca samej akcji. Po kilkunastu tygodniach kończą się w całym kraju leki. Nie ma antybiotyków, morfiny, szczepionek. Medycyna powraca do dziewiętnastego wieku. To akurat jest dla Lucjana niezrozumiałe, bo chyba nie wszystkie lekarstwa czy ich składniki pochodzą wyłącznie z eksportu? Nawet w takiej sytuacji Islandczycy mają chyba jakiś biochemików, biologów i własne możliwości produkcyjne?

Ale te uchybienia są w gruncie rzeczy niewielkie i nie zmieniają faktu, że naprawdę warto przeczytać „Wyspę”, szczególnie ze względu na obserwacje socjologiczno-charakterologiczne. Skoro już Lucjan dzisiaj myśli cytatami, to zakończy fragmentem wiersza Kornela Filipowicza:

„(…)Wolność

Nie będzie nam odebrana nagle

Z dnia na dzień

Będą nam jej skąpić powoli

Zabierać po kawałku (…)”

Kategoria według Lucjana: wnikliwa

Autorka: Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Tytuł: Wyspa

Tytuł oryginalny: Eyland

Przekład: Jacek Godek

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Rok wydania: 2018

Cena: ok. 25 zł (książka), ok. 21 zł (ebook), ok. 22 zł (audiobook)

Dodaj komentarz